To zapewne był najczarniejszy dzień w historii muzyki. Ogromny szok,
zarówno dla samych wykonawców, jak i dla publiczności której udało się
uciec i przeżyć. Jednak po całych zajściach świat muzyki nie poddał się,
już na następny dzień wielu artystów i kilkadziesiąt zespołów wyrażało swoje wsparcie
dla Eagles of Death Metal, oraz dla miłośników muzyki w ogóle.
Zamach
terrorystyczny połączył wiele osób, wielu fanów pozornie różnych
gatunków muzycznych. Josh Homme, lider Queens of the Stone Age, jeden z członków zespołu EoDM, który
nie towarzyszył im w trasie po Europie, zaaranżował zbiórkę środków
poprzez swoją fundację Sweet Stuff Foundation na pomoc dla rodzin osób zabitych w atakach terrorystycznych w Paryżu. Sam zespół podczas pierwszego wywiadu po atakach wyraził prośbę do zespołów muzycznych, aby te coverowały ich utwór „I Love You All the Time”, wszelki zysk z tego ma być również przeznaczony dla ofiar i rodzin zamordowanych.
Przykładem zespołu, który zareagował, jest postpunkowy Savages, dziewczyny grały akurat w klubie La Maroquinerie, w środku swojego występu przerwały set, by wydać swoje oświadczenie, po czym zagrały swoją wersję wspomnianego utworu.
Sam zespół Eagles of Death Metal, choć wyraźnie wstrząśnięty przeżyciami
nie poddaje się i nie zamierza zawieszać działalności, co więcej - chcą w
dogodnym terminie dokończyć przerwaną trasę. (m.in. mieli odwiedzić Polskę i zagrać w Mega Clubie w Katowicach). Sami muzycy deklarują również chęć ponownego zagrania w klubie Bataclan, jeśli ten tylko znowu otworzy się dla fanów muzyki.
Kultura ekranu jest wszechobecna i z pewnością znacząco wpływa na nasze życie. Na każdym kroku otaczają nas ekrany. Wpatrujemy się w nie w autobusach, na ulicy i w centrach handlowych. Używamy ich podczas kontaktu z telefonem komórkowym, smartfonem, tabletem czy laptopem. Są z nami codziennie podczas załatwiania ważnych prywatnych czy służbowych spraw, a także służą rozrywce. W dzisiejszych czasach bardzo trudno wyobrazić sobie świat bez ekranów. Ich błyskawiczne rozpowszechnienie miało miejsce w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.
Pojęcie ekranu narodziło się razem z kinem. To medium, wspólnie z nieco młodszą telewizją, wywołało tyle zmian w naszej kulturze. To ekrany sprawiły, że dzisiejsze codzienne funkcjonowanie, kontakty międzyludzkie, kształcenie i rozwój odbywa się w ich obecności. Mimo tego, że ludzie całego świata dorastają w rozmaitych warunkach i miejscach, mają zróżnicowane poglądy oraz posiadają osobiste aspiracje, pragnienia i rozmaite plany na przyszłość to łączy ich czas spędzony przed ekranem komputera czy telefonu komórkowego.
Problem pojawia się w sytuacji, kiedy młody człowiek z łatwością uzależnienia się od komputera lub telewizji, czego dowodzi wiele badań naukowych. Tym samym zaniedbuje nie tylko codzienne obowiązki i relacje międzyludzkie, ale także rezygnuje z normalnego życia na rzecz długich godzin spędzonych przed ekranem. Nie rozwija swoich pasji, nie pielęgnuje przyjaźni, zatraca się.
Popularnym przykładem na to, że ekran wypiera bezpośrednie relacje międzyludzkie jest zjawisko rozmowy za pomocą np.kamerki internetowej przez Skype. Podczas takiej konfrontacji z drugim człowiekiem czujemy się bezpiecznie, oszczędzany pieniądze i nasz cenny czas, którego i tak ciągle nam brakuje. Dzięki takiemu rozwiązaniu mamy możliwość kontrolowania swoich emocji, słów czy gestów. Stajemy się odważniejsi, bo jesteśmy na swoim gruncie, bez przytłaczającej przestrzeni, która otacza nas podczas wielkich, często zatłoczonych spotkań z przyjaciółmi.
Równie silnie dekoncentrują od świata zewnętrznego gry komputerowe. Podczas internetowych gier symulacyjnych, w których uczestnik wciela się w wykreowaną przez siebie postać prowadzi jakby drugie życie w sieci. Wzajemne oddziaływanie następuje z żywymi ludźmi. Można powiedzieć, że ta czynność spełnia społeczne funkcje, ale przecież nie zastępuje kontaktu face-to-face, tak ważnego w procesie kształtowania osobowości i nabywania prawidłowych, prawdziwych relacji międzyludzkich.
Warto powołać się na uznanego francuskiego socjologa i filozofa kultury – Jean‘a Baudrillard’a, który twierdził, że żyjemy w „hiperrzeczywistości”, która zastępuje rzeczywistość realną jej przedstawieniami. W takiej rzeczywistości zacierają się granice typowych podziałów społecznych, takich jak podział na sferę prywatną i publiczną. Programy telewizyjne - reality show dają wrażenie zaglądania w życie innych ludzi. Każdy z tych ekranów może służyć do zaspokajania całej gamy potrzeb indywidualnych i społecznych, a także z każdego z nich możemy czerpać korzyści w obszarach uznawanych za prywatne i publiczne.
Do spłycania kontaktów międzyludzkich przyczynia się także zjawisko e-edukacji czyli edukacji przez Internet. Oczywiście jest to świetne rozwiązanie dla dzieci i młodzieży, którzy z różnych powodów nie są w stanie fizycznie uczestniczyć na zajęciach odbywających się w szkole. Dzięki wykorzystaniu nowoczesnych technologi mogą równolegle pobierać naukę w domu przed ekranem monitora. Nie są dzięki temu opóźnione, nie odczuwają tym samym dyskomfortu psychicznego związanego z niższym poziomem edukacyjnym niż ich rówieśnicy. Mogą swobodnie dołączyć do klasycznej formy pobierania nauki w szkole, w sposób stacjonarny po okresie kształcenia się w domu. To jest oczywiście pozytywne zjawisko przynoszące wiele korzyści. Mimo tego taka sytuacja negatywnie wpływa na kontakty międzyludzkie. Powoduje, że dzieci są wyobcowane po normalnym powrocie do szkoły. Trudno im nawiązać bliższy kontakt z rówieśnikami. Internet nie ułatwia sytuacji, bo najczęściej po długim okresie spędzonym przed ekranem w domu bezpieczniejsza jest konfrontacja z drugim człowiekiem za pośrednictwem ekranu monitora. Dzięki temu można sprawnie kontrolować niemal każde swoje słowo, tym samym eliminując możliwość wystąpienia towarzyskiej wpadki.
Co więcej, oprócz ekranu komputerowego ekrany znajdują się na wyświetlaczu komórki, który daje możliwość dostępu do muzyki, filmików, zapisanych zdjęć, jest kalendarzem, aparatem fotograficznym, konsolą do gier, stanowi dostęp do wszystkiego, co oferuje Internet. Ludzie poruszają się pomiędzy tymi ekranami, kierując się własnymi potrzebami. Granice pomiędzy kategoriami, które niegdyś uważaliśmy za odrębne – pomiędzy informacją, rozrywką i reklamą, pomiędzy formalnymi i nieformalnymi procesami teraz zacierają się. Współcześnie wszyscy oglądają występy swoich ulubionych wykonawców przed ekranem monitora, poszukują w Internecie klipów, dzielą się swoim światopoglądem na profilu na portalu społecznościowym Facebook czy Twitter. Ponadto ściągają zdjęcia, piosenki i dzwonki. Zastępują tym samym spotkania face-to-face. Każdy ekran może tak naprawdę zaspokoić szeroki wachlarz potrzeb, niezależnie od przypisanych mu funkcji. Jest w stanie spełnić potrzeby w obrębie kontaktów młodych ludzi w aspekcie socjalnym i poznawczym.
Coraz powszechniejsze staje się zjawisko przeżywania życia przed ekranem. Niby jesteśmy razem, a tak naprawdę osobno. Niby spędzamy ze sobą czas, niby ze sobą rozmawiamy, ale tak naprawdę to tylko złudne wrażenie utrzymywania kontaktu. Mimo tego, że większość ludzi o wiele bardziej ceni sobie spotkanie face-to-face to w rzeczywistości o wiele częściej zastępują ten kontakt relacją face-to-interface, przyczyniając się do spłycania kontaktu, oddalania się od siebie. Nic nie zastąpi dotyku drugiej osoby, szczerej rozmowy w cztery oczy i żywych reakcji mających miejsce podczas rzeczywistej relacji odbywającej się poza ekranem. Nie stworzy się wspomnień wymieniając się wiadomościami za pomocą maszyny elektronicznej.Należałoby zastanowić się czy przypadkiem problem nadużywania ekranu w relacjach międzyludzkiej i wypierania tym samym prawdziwych spotkań nas nie dotyczy. Warto mądrze i z umiarem korzystać z dobrodziejstw współczesnego świata.
Piłka nożna ma wiele odmian. Od tej klasycznej gdzie jest stadion, kilkadziesiąt tysięcy kibiców, zielona murawa i najbardziej rozpoznawalni zawodnicy na świecie, poprzez futsal (na hali), czy beach soccer (piłka nożna plażowa), aż do tak dziwacznych odmian jak futbol gaelicki. Poniżej krótki film pokazujący, czym jest futbol gaelicki:
Ta odmiana "kopanej", to połączenie koszykówki, piłki nożnej, rugby i siatkówki. Gra się w niego piłką
o obwodzie ok. 65 cm. Piłkę można kopać, kozłować i podbijać nogą.
Gracze podają sobie piłkę przez kopnięcie nogą lub odbicie piłki ręką. W
zespole jest 15 graczy, w tym jeden bramkarz. Podczas rozgrywki każdy gracz może zrobić jeden kozioł, potem cztery
kroki i podbić piłkę nogą, ale nie może np. zakozłować piłkę dwa razy.
Gracze, mogą się przepychać jak w rugby, lecz nie może to być zagranie
brutalne. Piłkę można również prowadzić nogą jak w piłce nożnej. Gole są przeliczane na punkty: za strzał do bramki są
trzy punkty, a za strzał nad poprzeczką, jeden punkt. Na koniec praktyczne wytłumaczenie zasad w krótkim filmie:
Jeżeli taka odmiana sportu kogoś zainteresowała i chciałby spróbować w nim swoich sił, to pierwszym w Polsce klubem, w którym można uprawiać futbol gaelicki, jest, powstały w Warszawie, Cumann Warszawa.
Dziś chciałbym przedstawić historię, która śmiało mogłaby być inspiracją do stworzenia filmowego scenariusza. Sytuacja ta miała miejsce w 2001 roku w Pucharze Anglii, gdzie czwartoligowy Wycombe Wanderers wygrywając po rzutach karnych z AFC Wimbledon, sensacyjnie znalazł się w ćwierćfinale pucharowych rozgrywek trafiając na - grające wtedy w najwyższej angielskiej klasie rozgrywkowej - Leicester City
Silny rywal nie był jedynym zmartwieniem trenera Wycombe. Otóż na kilka dni przed meczem, okazało się bowiem, że szkoleniowiec czwartoligowego klubu, nie ma do dyspozycji ani jednego, zdrowego napastnika. Wtedy zdecydowano się na dość niezwykły manewr i... zamieszczono takie ogłoszenie w telegazecie:
screenshot z https://www.youtube.com/watch?v=L6Z-L95ebpE
Z uwagi na przepisy rozgrywek, zawodnik, którego poszukiwano nie mógł występować w rozgrywkach Pucharu Anglii dla żadnego innego klubu w tamtym sezonie. Na ogłoszenie odpowiedział między innymi niejaki Roy Essandoh. Irlandczyk był półzawodowcem, błąkającym się po niższych ligach, więc sytuacja ta była dla niego jak przedwczesny gwiazdkowy prezent. Piłkarz podpisał 2 tygodniowy kontrakt i dołączył do drużyny na jeden z najważniejszych meczów w historii klubu. Irlandzki napastnik rozpoczął to spotkanie na ławce rezerwowych.
W 70 minucie meczu przy stanie 1:1, na boisku zameldował się "Piłkarz z ogłoszenia", jak był nazywany przez kibiców Wycombe. Do regulaminowego czasu gry, zostały doliczone 4 minuty. Nic nie wskazywało na to, że coś się w tym meczu jeszcze wydarzy i zostanie on, zgodnie z regulaminem, przy remisie drużyn - rozegrany ponownie w późniejszym terminie. W jednym z ostatnich stałych fragmentów spotkania, piłka została wstrzelona w pole karne, a tam dopadł do niej... Roy Essandoh, który strzałem głową dał swojej drużynie awans do półfinału rozgrywek.
Essandoh po tym meczu otrzymał od Wycombe propozycje przedłużenia kontraktu do końca sezonu. Rozegrał on jeszcze kilkanaście meczów, mając na koncie jednego gola. Gola, którego do dziś pamiętają mu wszyscy kibice Wycombe. Piłkarskiej kariery nie zrobił, ale podejrzewam, że w mieście High Wycombe, już nigdy więcej za piwo płacić nie musiał.
Kiedy książka stanowi kopalnię
pochodnych swojej duszy cytatów staje się czymś więcej
niż zaliczoną pozycją w indywidualnej kolekcji przeczytanych.
Podczas
gdy zaczyna pełnić inspirującą do działania funkcję, która sukcesywnie
eliminuje nagromadzony bolesny ucisk staje się lekarstwem, które zażywamy, gdy
tylko poczujemy potrzebę.
Najskuteczniejszym,
najbezpieczniejszym i niezawodnym specyfikiem na mentalne zawirowania, który
skutecznie przekonuje, że chcieć to móc. Ty jesteś kowalem własnego losu.
Jesteś tym, kim wierzysz, że jesteś. Proste, prawdziwe, niezmienne.
„W
dżungli niepewności“ pozwala uwierzyć, że nierozwiązane codzienne wydarzenia to
niekończący się test podświadomych reakcji, które kształtują przyszłość.
Jeżeli okażesz siłę i odwagę zostaniesz wynagrodzony.
Nakręcona
spirala paranoi zewsząd dotykających, biczujących wręcz intensywnych emocji
skłonił Monikę do napisania e-maila.
Przerażający dreszcz zwątpienia, ale i wola walki, wiara i chęci sprawiły, że
nawiązała dialog z B.-kobietą, którą podziwia za pasję i ducha walki. Zapragnęła z jej pomocą przebić skafander, w którym sama
się zamknęła. W końcu uwolnić się z klatki, w której
się dusiła. Więzienia zbudowanego z jej niepewności i zwątpienia.
Psychodeliczny
chaos stawał się poskromiony dzięki wskazówkom naprowadzającym na pozytywny tok
myślenia.
Pomógł odnaleźć w sobie zdumiewająco zbawienne światło i wewnętrzną siłę,
którą możemy odkryć każdego dnia, jeżeli tylko sobie na to pozwolimy.
Kiedy przeznaczymy czas, wyznaczymy niewielkie cele i konsekwentnie je będziemy
realizować.
Treść
kieruje na tok myślenia zgodny z zasadą „dopóki walczysz jesteś zwycięzcą“.
Daje do zrozumienia, że życie to budowa. To proces, który rozpoczynamy
pomysłem, przechodzimy do projektu, a następnie budujemy własnymi rękami,
kładąc fundamenty, mianując siebie „Dyktatorem życia“, ale pamiętając przy tym,
aby nie poddawać się pokusom zwątpienia lecz oswoić myśli. Postarać
się nie ulegać złym, które są podsuwane przez stres, niepokój i zmęczenie,
bo to uniemożliwia konstruktywne działanie. Powoduje poczucie osaczenia,
niepewności i bezradności prowadzącej do sięgania po alkohol, narkotyki,
pigułki.
Poskromienie
żądzy zwątpienia pozwala zbliżyć się do pozytywnie motywującego impulsu
skutecznego działania. Pozwala uwolnić się od silnego zniewolenia zaburzeń
postrzegania siebie, rzeczywistości, swoich pragnień i potrzeb.
Zmierzenie
się ze sobą, jasno postawione warunki i konsekwentne dążenie do
wyznaczonych celów to główne przesłanie lektury. Dzięki przystępnej formie
wydania w postaci korespondencji e-mail’owej staje się klarownie przyswajalna.
Jest bliższa sercu, pełnia empatii, dzięki bezpośrednim, przyjacielskim
dialogom oraz partnerskim wskazówkom. To bogactwo metafor porównujących Firmę
do Życia i Samego Siebie do Prezesa pozwala jasno ustalić pozycję i priorytety.
Pomaga nauczyć wyciągać wnioski ze stanów zwątpienia. Przygotowuje na
zmierzenie się z Autodestrukcyjnymi Potworami, które uwielbiają
atakować leniwych, smutnych, bezradnych.
Książka
uświadamia, że nastawienie na sukces to połowa drogi do spełnienia marzeń i
pokonania ciemnej, niszczącej strony budującej napływ rujnującej fali
prowadzącej do upadku. Pomaga zrozumieć na czym polegają, skąd się pojawiają i
jak z nimi walczyć. Otwiera oczy na możliwości płynące z akceptacji siebie i życia w harmonii
z własnym Ja. Płynnie przechodzi do powiązanych tematycznie psychologicznych
wątków skupiających się przede wszystkim na zaburzeniach odżywiania głównej
bohaterki. Wspiera, radzi, daje wskazówki, bowiem sama przechodziła przez
piekło autodestrukcji.
Jestem
przekonana, że w większym lub mniejszym stopniu pomoże zagubionym duszom
pragnącym pomocy i wsparcia w codziennej walce o samoakceptację i poczucie
ulgi. Po przeczytaniu odetchną z ulgą, bo w końcu odnajdą odpowiedź i
skuteczne metody na walkę w dzikiej dżungli niepewności, w której przyszło nam
wszystkim żyć. Tylko wrażliwi perfekcjoniści z potencjałem bez względu na
trudności prowadzące do celu wciąż chcą wygrywać, dlatego potrzebują
drogowskazów, aby nie zatracić się w często ślepej ścieżce życia.
Ten, kto jeszcze niedawno narzekał na ilość muzycznych wydarzeń w Katowicach może teraz o tym
zapomnieć, w mieście dzieje się ostatnimi czasy dużo dobrego. Oto
najciekawsze i największe spośród nich:
OFF Festival
Festiwal muzyki alternatywnej na światowym poziomie, chwalony zarówno
przez polskie, jak i zagraniczne media. Organizowany przez Artura Rojka –
byłego członka zespołu Myslovitz, początkowo odbywał się w rodzimym
mieście artysty – Mysłowicach, jednak gdy nabrał większej popularności,
został przeniesiony do doliny Trzech Stawów w stolicy śląska. Odbywa się
corocznie, zwykle na początku sierpnia, ściąga do Katowic średnio około
12 tysięcy fanów muzyki. Jest tu miejsce dla każdego miłośnika
wszelakich brzmień, fana elektroniki, klasycznego rocka, punka, black metalu, muzyki klasycznej, folkowych brzmień, etc.
Tauron Nowa Muzyka
Od 2006 roku organizatorzy starają się ściągać na Śląsk artystów z
pogranicza jazzu, elektroniki i muzyki tanecznej. Udowadniają tym samym,
że muzyka, o której na co dzień nie usłyszymy w czołowych mediach, jest
mimo to bardzo popularna i ma tysiące oddanych fanów. Organizatorzy za
miejsce swojego festiwalu obrali postindustrialne tereny byłej kopalni
Katowice, obecnie nowej siedziby Muzeum Śląskiego.
Rawa Blues
Festiwal
Odbywa się
corocznie na początku października, od 1981 do chwili obecnej urósł
do rangi międzynarodowego festiwalu bluesowego. Do Katowic
zapraszane są światowe sławy muzyki blues, organizatorzy szczycą
się, że ich festiwal jest największym na świecie tego typu
wydarzeniem odbywającym się ''pod dachem''. Wydarzenie
zapoczątkowało karierę wielu artystów i odgrywa kluczową rolę w
spieraniu polskiej sceny bluesowej. Obecnie wszystkie koncerty i
wydarzenia festiwalu odbywają się w hali widowiskowo-sportowej
Spodek.
Nowa siedziba Narodowej Orkiestry
Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach
Wraz z nową siedzibą, orkiestra odsłoniła przed melomanami nowe oblicze. Z dwóch, trzech koncertów w miesiącu, muzycy podwoili, a nawet potroili częstotliwość grania, co daje przynajmniej 2 koncerty w tygodniu z udziałem muzyków NOSPR-u. Grają tam także inni, znakomici artyści. W cotygodniowym programie możemy znaleźć wtorki jazzowe, środę młodych, kameralistów NOSPR,
recitale mistrzowskie oraz koncerty polskich i światowych sław muzyki,
nie tylko poważnej. Według dyrekcji, siedziba akceptuje każdy rodzaj
muzyki, warunek jest jeden – musi być ona na światowym poziomie.
Co oprócz tego?
Pomijając coroczne festiwale i koncerty w siedzibie NOSPR, miłośnik muzyki może w
mieście znaleźć znakomite kluby muzyczne. Przynajmniej kilka razy
w miesiącu można udać się na ciekawy koncert lub wydarzenie w takich
klubach jak: Jazz Club Hipnoza, Kato, INQbator, Mega Club,
Rajzefiber. Nie brakuje w nich koncertów artystów o dużej popularności, alternatywnych, undergroundowych.
sobota, 21 listopada 2015
Echa paryskiej tragedii w sportowych "barwach".
Oglądając sportowe
imprezy masowe zawsze zastanawiałem się – dlaczego terroryści
nigdy nie brali za cel stadionów? Dziesiątki tysięcy ludzi,
telewizyjny przekaz na żywo, Trudno o bardziej spektakularny cel, i
rozgłos niż ten, który mogliby dostać po ataku na wypełniony po
brzegi stadion.
W zeszły piątek w Paryżu
miała miejsce seria krwawych aktów terrorystycznych, do których
przyznało się państwo islamskie. Ponad setka osób zabitych, o
wiele więcej rannych. W momencie, w którym ulice francuskiej
stolicy opanował chaos, na Stade de France toczył się właśnie
towarzyski pojedynek pomiędzy Francją, a Niemcami. Pod koniec
pierwszej części spotkania, kamery obsługujące to spotkanie
zarejestrowały ogromny huk
Każdy oglądający to
spotkanie musiał wtedy zachodzić w głowę co mogło spowodować
ten wybuch. Nikt nie przypuszczał, że był to początek
najtragiczniejszego wydarzenia w historii Francji od czasów II wojny
światowej. Niewiele brakowało, a liczbę ofiar można byłoby
liczyć w tysiącach... Otóż na Stade de France próbował wejść
jeden z terrorystów, gdyż najzwyczajniej w świecie – kupił
bilet. Jedynie czujność ochrony przeszukującej publiczność
wydarzenia spowodowała, że mężczyzna uzbrojony w ładunki
wybuchowe nie wszedł na stadion i uciekł (swoją drogą, trochę
ciężko mi zrozumieć, jak można pozwolić uciec mężczyźnie z
bombą przyklejoną do ciała). W południe przed meczem, do hotelu w
którym zameldowana była reprezentacja Niemiec zadzwonił anonimowy
telefon, którego wykonawca twierdził, że w hotelu podłożona jest bomba, w
związku z czym cały hotel trzeba było ewakuować. Wiadomości o
tym co dzieje się na ulicach Paryża, do ludzi na stadionie nie
docierały. Ogłosił to dopiero spiker po "ostatnim gwizdku"
spotkania, a ludzie najzwyczajniej w świecie bali się opuścić
stadion, na którym czuli się względnie bezpiecznie. Warto
wspomnieć, że reprezentacja naszych zachodnich sąsiadów na
stadionie spędziła całą noc. Zaplanowany na 17 listopada miecz
Francuzów z Anglikami początkowo miał zostać odwołany, jednakże
w ostatecznym rachunku, odbył się. Ogromny ciężar gatunkowy jakim
obciążono to spotkanie objawiał się między innymi wszelkimi
wydarzeniami, które samo spotkanie poprzedziły. Wspólne
odśpiewanie "Marsylianki", przez wszystkich kibiców
zebranych na stadionie, francuskich jak i angielskich. Minuta ciszy
przed spotkaniem, Wembley oświetlone w trójkolorowych barwach, tekst francuskiego hymnu wyświetlany na telebimach i ogólna atmosfera, która przypomniała bardziej
mecz charytatywny, aniżeli oficjalne spotkanie w terminie
FIFA.
Jedynie kibice tureccy nie popisali się podczas minuty
ciszy, upamiętniającej ofiary paryskiego zamachu:
Wszystkie
wydarzenia wcześniej wymienione miały miejsce w kraju, który za
pół roku ma gościć najważniejszą europejską imprezę
piłkarską. Dziesiątki milionów kibiców, dziennikarzy, głów
państw, a nawet piłkarzy. Atmosfera piłkarskiego święta, którą
Francja miała żyć przez miesiąc, może legnąć – dosłownie -
w gruzach. Osobiście planowałem wybrać się w czerwcu do Paryża
by uczestniczyć jako kibic w tym piłkarskim wydarzeniu, lecz na tę
chwilę te plany odwołuję. Nie wyobrażam sobie jak można
beztrosko przeżywać emocje związane z futbolem, mając gdzieś z
tyłu głowy obawy, że w każdej chwili "coś może się wydarzyć". Wydaje mi
się, że odpowiednim pytaniem jakie należy sobie tutaj zadać nie
jest "czy Euro będzie celem terrorystów?", a "w
której fazie turnieju zostanie zaatakowane?". Euro dla
Francuzów nie będzie udane. I nie chodzi mi tu tylko o aspekt sportowy, a
gospodarczy. Ogromne sumy wydane na renowacje, bądź budowę
stadionów, czy infrastruktury mogą się nie zwrócić, jeżeli
Paryża w czerwcu nie zaleje fala kibiców z całej Europy.
Piątkowe
wydarzenia z Paryża prędko nie dadzą o sobie zapomnieć. 17
listopada w godzinach porannych, w związku z zagrożeniem ataku
terrorystycznego odwołano towarzyski mecz pomiędzy Belgią, a
Hiszpanią, natomiast w godzinach popołudniowych – na kilkadziesiąt
minut przed "pierwszym gwizdkiem" – okazało się, że do
skutku nie dojdzie również mecz Niemców z Holandią. A że na
trybunach stadionu w Hanowerze zaczęli już gromadzić się ludzie,
a miała pojawić się też kanclerz Merkel , podjęto groźnie
brzmiącą akcję: ewakuacja
Powodem takiej, a nie innej decyzji był podejrzany
pakunek na stadionie. Niby niepozorna walizka, ale w obliczu
ostatnich wydarzeń nikt nie mógł pozwolić sobie na
bagatelizowanie choćby tak błahych sygnałów. Według
internetowego wydania niemieckiego tabloidu "Bild", podczas
meczu reprezentacji Niemiec i Holandii na stadionie w Hanowerze miało
dojść do eksplozji kilku bomb. Redakcja
tabloidu w swoim artykule powołuje się na tajny raport Urzędu
Ochrony Konstytucji, przygotowany dla szefa niemieckiego MSW Thomasa
de Maiziere'a. Według zawartych w owym raporcie informacji,
terroryści chcieli przewieźć ładunki wybuchowe na stadion w
karetce pogotowia. Bomby miały zostać zdetonowane także na dworcu
kolejowym, by doprowadzić Hanower do paraliżu. Jak się później
okazało - ani na stadionie, ani w jego pobliżu nie znaleziono
żadnych ładunków wybuchowych
O tym, że tamto zagrożenie było traktowane
niezwykle poważnie, świadczy fakt, że w ostatniej chwili odwołano
jeden z koncertów, który odbyć miał się w Hanowerze, wyciągając
lekcję z tego co wydarzyło się w mieście nad Sekwaną.
Pewne jest jedno – w najbliższych tygodniach
chyba będziemy musieli przyzwyczaić się do ciągłej, uzasadnionej
niepewności. Ciężko jest pozbyć się z głowy wydarzeń, które
miały miejsce w Paryżu, tym bardziej, że w tej chwili wspomnienia
te na prawie każdym kroku wracają. Jak to celnie ujął ktoś na
Twitterze – "niedługo nie będziemy dzielić meczów na nudne
i atrakcyjne, a po prostu te na rozegrane i odwołane". Europa
jest "pacjentem w agonii", która próbuje miotać się i
walczyć o poprawę sytuacji. Zamykane granice, kontrola napływu
imigrantów, nieustające dywagacje nad poprawą sytuacji. Układ
Schengen miał być "lekarstwem", które będzie jednoczyło
mieszkańców "starego kontynentu", a tymczasem okazuje się
mieć ogromne efekty uboczne, które niszczą Europę od środka.
Pora lot tymu, dwóch pośmiywników łokludzało jednymu gorolowi, czym som zolyty. Słowo to brzmi jakoś na podoba wyrazu ‘kastaniety’, abo ‘trombocyty’, wiync idzie ruszyć wyobraźniom, co to takigo może być… Toż pedzieli kamratowi, że zolyty, to “te wielkie talyrze na kierych sie serwuje pizza”. Tyn borok nieświadomy, łyknył rada chopców i sie mogecie sami dokapować, co sie dzioło, jak niedugo potym zaprosił frela do pizzerii i zaczon sie matlać coś ło zolytach... Gańby se ino narobił, a te dwa zgłobniki chichrajom sie z niego do dzisioj. Ale co to rychtig som te zolyty?
fot. zbiory własne
Nieprzetłumaczalne Zjawisko to miało miejsce chyba od zawsze, ale język polski nie przewiduje dla niego tak jednoznacznej nazwy, jaka występuje w śląskim. To coś pomiędzy zalotami, a narzeczeństwem. Kiedy dwoje ludzi, dziewczyna i chłopak, zaczynają się regularnie spotykać, zakochują się w sobie i poznają coraz lepiej siebie nawzajem, a także otoczenie tej drugiej osoby, to wówczas ma miejsce zolycyni. Niespotykane Kiej synek łaził do dziołchy na zolyty, wiadomo, że łodwiydzoł jom u nij w doma, tak, coby łojciec z matkom, abo starsze bracia mogli se go łobsztalować, czy je porzomny, czy szmaciorz. Jak sie już trocha taki prziklupoł, to mioł miejsce przedziwny test, kiery wyjaśnioł wszelkie wątpliwości. Polygało to na tym, że bracia dziołchy chytali zolytnika i łobszczigali mu nogawice we galotach. Godny był tyn, kiery se doł wreszcie, choć niy bez walki, łobszczic te nogawice i przi tymu stoł sie dobrym kamratym. Ale tyn, kiery pitnoł, abo tak sie pociepoł na łoprawców, że byliby na wieki pohajani, to móg sie już wiyncyj niy pokazywać. Choć mom niewiela lot, to jeszcze udało mi sie roz być świadkiym tego procederu! Łoziym lot na zadek, moja siostra zolyciła z takim jednym Cidrokiym, kiery to roz musioł ze zolyt ciś do chałpy w czićwierciokach, bo go dopod nasz brat z nożyczkami. Karlus ni mioł żodnymu za złe, chocioż wyciyrusów było żol. Terozki przinojmnij momy śniego nojlepszego szwagra!
Niepodważalne Przijyno sie, że dni zolyt, to szczoda i sobota. I żodyn niy śmioł zolycić inacyj. Poza siedzynim w doma, bez tydziyń se łazili na szpacyry, a we sobota nojczynścij na jako muzyka. A wszysko z nojwiynkszom delikatnościom i wstydliwościom - kusik w licko mioł styknyć. A po poru miesioncach, kiej byli już zdecydowani na reszta życio razym, to kawalyr prziłaził z pieszczonkiym do libsty i były zorynczyny. Co szło za tym, mieli kolejny dziyń w tydniu do wspólnyj dyspozycji - niydziela. Szac przichodził na łobiod, abo na kawa i kołocz po połedniu, aż kieregoś razu przikludzoł tyż swojich rodziców. Takie spotkani dwóch familiji nazywali smówinami. Sztalowali wtedy cołki i ślub, i weseli, i kaj bydom młodzi miyszkać, i wiela wnuków bydzie, i wto kiere morgi weźnie, i Ponboczek jedyn wiy, co jeszcze… Z zolytami jeszcze jedna łopowiastka kojarza: Jedna oma z Mościsk, ze swojim chopym była już downo po złotym weselu, a bez cołki te lata uznowali ich wszyjscy za pora na medal. A padała ta baba tak: “Wiycie, wtedy nic mi sie w nim nie podobało.” Dopiyro wtedy prziznała sie, że jak zaczli zolycić, to ino skisz tego, że mamulka ij kozała już sie po leku brać z chałpy, bo miała już te swoje szesnoście lot. Napatoczył sie łonyj akurat tyn, z kierym dożyła w szczynściu praje że sety. Do sie z jednym chopym przeżyć cołki życi, chocioż ni ma idealny? Do sie! Możno jak póda na pyndzyjo, to napisza jaki poradnik dlo zolytników. Ciotka Maryjka DEJ POZÓR! Kieby wtoś czego nie porozumioł, to niech sie pyto, chyntnie wytłumacza, jak to sie godo, “z naszego na polski i z polskigo na nasze”. UWAGA! Gdyby ktoś czegoś nie zrozumiał, to niech pyta, chętnie przetłumaczę, ze śląskiego na polski i z polskiego na śląski.
Fotografia i szeroko pojęte pisanie, zapełnianie pustych, białych przestrzeni dokumentu
tekstowego lub żywego papieru towarzyszyło jej odkąd pamięta. Już jako mała
dziewczynka opisywała każdy swój dzień podczas wakacji u babci. Potem na górskich
szklakach, zdyszana przystawała na moment na skarpie żeby przelać na papier
ulotne przemyślenia. Potem odnalazła się w psychologicznej plątaninie myśli.
Pisała tak, aby za każdym razem mogła interpretować swe słowa tak, jak tego
aktualnie potrzebuje. Czuła się dzięki temu ekscentryczna. Cały okres gimnazjum
i liceum przelała na kartki pięknego zeszytu, który dostała od przyjaciółki. Nikt
nigdy nie zobaczył tych zapisek...
Przyszedł
czas kiedy założyła konto na Facebooku, a potem na Instagramie. Porzuciła
wszelką aktywność pisarską. Fotografowała tylko siebie w coraz to bardziej
wymyślnych pozach. Wszystko to było płytkie i pozbawione większego sensu. Nikt
nie wiedział o jej talencie pisarskim, bo nigdy się z nim nie ujawniała.
Pragnęła być na czasie. Robić to, co reszta społeczeństwa. Jedyne, co pozostało
z jej osobowości to elementy niepewności. Zagadkowe spojrzenie kusiło, ale
nigdy nie dała przyzwolenia na więcej. Nie odpowiadała na zaczepki, wiadomości
czy maile. Pozostawała w bezpiecznej strefie swojej odrębności. O czym myślała,
gdy tak nałogowo wrzucała do sieci swoje piękne selfies? Może to sposób na
odnalezienie własnej tożsamości, a może wynik podatności na najnowsze trendy
dyktowane przez nową rzeczywistość kreowaną w sieci, do której trzeba
się przystosować, aby przetrwać w dzisiejszym świecie.. Sama tego nie
wiedziała. Nowe media zaślepiły ją, zniekształcając tożsamość. Pomimo tego czuła
się szczęśliwa, akceptowana, w końcu zauważona? Czyli teraz poklask w
sieci można zdobyć głównie dzięki atrakcyjności wizualnej, a nie prawdziwym
umiejętnościom wykraczającym poza jpg? Kiedy i dlaczego dała to sobie wmówić? Mnóstwo
pytań i wątpliwości, a zero odpowiedzi. Wszystko jest wynikiem jej niepewności
i obaw pielęgnowanych od najmłodszych lat. Nigdy nie chciała się przekonać czy
obroni się prawdziwym talentem. Jak wiele jest takich osób w sieci, które
oceniamy na podstawie wrzuconego zdjęcia? Zamieszczonego czasem całkiem
przypadkowo i pod wpływem chwili czy silnych emocji... Znała wiele osób, które
kreowały rozrywkowy obraz siebie w sieci, a „w realu“ byli przeciętniakami
skulonymi w kącie. Nie mieli nic do zaoferowania od siebie, bo cały wolny czas
spędzali na pozowaniu przed lustrem, wymyślaniu nowych póz i zmienianiu mimiki
twarzy. Trudno teraz znaleźć prawdę i autentyczność. Kiedy ma
się wiedzieć, że ta twarz jest prawdziwa, a kiedy jest kreacją? Tym
bardziej, kiedy na poznanie kogoś mamy tak niewiele czasu w dobie
błyskawicznego postępu na każdej sferze życia. Odcinanie się od tego
niczego nie zmieni. Wielu decyduje się na opuszczenie wszelkich portali
społecznościowych. Nie tędy droga. Decydując się na taki krok zapętlimy
się w niewiedzy, dając przyzwolenie na zatrzymanie się w rozwoju
zarówno w sferze interpersonalnej jak i technologicznej. Media społecznościowe nie muszą stanowić targowiska próżności poprzeplatanego pustymi obrazkami. Ten
stereotyp jest mocno utarty, ale nie musi funkcjonować w rzeczywistości
każdego. Album z wakacji to pamiątka, którą chcemy się
podzielić z bliższymi bądź dalszymi znajomymi. Jaki jest sens w
dorabianiu do tego ideologii narcyza? Sęk tkwi w charakterze tych zdjęć. Wyciąganie
wniosków na podstawie wrzucanych albumów ze zdjęciami to przydatna
informacja i wskazówka, dzięki której znajdziemy towarzystwo warte lub niewarte
poznania. A może tak jak ona takie osoby mają swoje ukryte talenty, które są schowane
pod płaszczykiem wygodnej kreacji...
Do 2007 roku sprzedaż płyt winylowych
na całym świecie sukcesywnie malała. Wydawało się, że
nieuniknione jest odejście czarnego krążka ''do lamusa'', jednak
wydarzyło się w przemyśle muzycznym coś, co sprawiło że obecnie
long play przeżywa drugą młodość. Co jest tego przyczyną? Być
może jest to spowodowane wielkością, zapachem winylu, sporną
jakością, czy po prostu chęcią sprzeciwienia się cyfryzacji.
Wielu melomanów kolekcjonuje swoje
zbiory muzyczne tylko i wyłącznie na płytach winylowych. Z forów
internetowych możemy się dowiedzieć, że czarny krążek jest
zdecydowanie bardziej wymagający. Płyta CD, by zagrała dobrze,
potrzebuje jedynie wzmacniacza i kolumn, natomiast winylowa oprócz
tych dwóch elementów wymaga dobrze zrealizowanego nagrania,
solidnego gramofonu i wkładki, i kilku innych kosztownych elementów.
Jednak coś sprawia, że płyty winylowe są kupowane nie tylko przez
bogatych miłośników muzyki, lecz również przez zwykłych
odbiorców. Może jest to po prostu podążanie za modą, chęć
przypodobania się, kolekcjonowania dużych i dobrze wyglądających
okładek albumów, i eksponowania ich by prezentowały się na półce.
Pewne jest jedynie to, że mimo
wysokich kosztów i ciągle wzrastających cen na rynku, gramofony i
winyle zaczynają się coraz lepiej sprzedawać. Płyta winylowa i krążek cd
różnią się między sobą pod wieloma bardzo różnymi względami.
Chodzi tu o estetykę wydań, różniący się proces produkcji,
nagrania i cenę. Możemy jedynie ciągle zastanawiać się i
spierać, która metoda utrwalania dźwięku wypada lepiej w bezpośredniej konfrontacji. Jest to
podobny przypadek jak w fotografii analogowej i cyfrowej –
kwestią gustu jest którą metodę uznajemy za właściwszą, jedna i druga ma pewne wady i zalety, których nie ma przeciwna metoda.
Sytuacja jaka zapanowała w przemyśle muzycznym wraz z odrodzeniem
się winyli staje się coraz bardziej ciekawsza, i może przekształcić
diametralnie cały rynek muzyczny, począwszy od samych artystów,
realizacji nagrań do produkcji sprzętu audio.
Dominik Zając
E-sportowa droga do przyszłości
Polska
scena e-sportowa być może nie cieszy się taką renomą jak
chociażby w Stanach Zjednoczonych, gdzie za dobre wyniki w League
of Legends można
dostać stypendium sportowe na Robert
Morris University-Illinois
w Chicago[1], jednakże nas także
nie omijają sukcesy w wirtualnym sportowym świecie. Nie sposób
tutaj ominąć Virtus.pro, czyli grupy chłopaków, którzy z
ogromnymi sukcesami wybijają się na światowej scenie Counter
Strike'a. Lecz
to nie o nich chciałbym w dzisiejszym tekście mówić. Swoją uwagę
pragnę skupić na „polskim mistrzu Europy”, chłopaku z Zabrza,
który w wieku 18 lat – jako świeżo upieczony wicemistrz kraju w
Pro
Evolution Soccer 4 – triumfował
w mistrzostwach „starego kontynentu”.
W
ramach krótkiego wprowadzenia - Pro
Evolution Soccer, toseria
gier komputerowych symulujących rozgrywkę piłki nożnej wydawana
od 1996 roku. Początkowo wydawana była pod nazwą International
Superstar Soccer.
W Japonii, oraz poza Europą jest znana jako Winning
Eleven.
Dziewiątego
października 2005 roku na włoskiej wyspie – Sardynii, odbyły się
Mistrzostwa Europy w czwartą część wydawanego corocznie przez
japońską firmę Konami
symulatora
piłkarskiego. Polskę na tych mistrzostwach reprezentowało dwóch
graczy – Sebastian „Seba F” Fijałkowski (aktualny wtedy mistrz
Polski), oraz Grzegorz „Esiek” Kuźnik (wicemistrz Polski). To
właśnie ten drugi grając wirtualną reprezentacją Anglii,
zakończył całe rozgrywki na najwyższym stopniu podium, po drodze
pokonując między innymi mistrza Anglii (który – o ironio –
grał Brazylią), bądź Belgii (w finale). Osiągnął on sukces, którego żaden Polak póki co nie potrafi powtórzyć.
Poniżej krótki film z
meczu połfinałowego Grzegorza:
W
2005 roku, kiedy "event" ten miał miejsce, wiadomości tekstowe były
drogie, internet mobilny praktycznie nie istniał, a Facebook dopiero
raczkował, obejmując swoim zasięgiem jedynie szkoły średnie i
wyższe w USA. Osobiście doskonale pamiętam tamten czas, gdy jako
trzynastoletni chłopak, który dopiero zaczynał swoją przygodę z
symulatorem od Konami,
śledziłem forum polskiej sceny „PES”, odświeżając stronę co
jakiś czas, by dowiedzieć się czegokolwiek o przebiegu turnieju we
Włoszech. Grzegorz „Esiek”
Kuźnik po tych wydarzeniach dostał się do programu
„VIG” (Very Important Gamers), utworzonego przez firmę PR Edelman
Polska.
Podczas studiów dostał się do tej samej firmy na staż, gdzie
pracuje do dziś. Naturalnym jest więc, że gdyby nie zwycięstwo w
ME, prawdopodobnie nie znalazłby się tam.
Tak
więc drodzy rodzice, spędzanie czasu przed komputeremnie zawsze
jest bezproduktywne. W erze cyfrowej, gdzie nowe technologie odnajdują swój stały "kącik" w naszym życiu, a za sukcesy w rozgrywkach e-sportowych można zarabiać
kilkanaście tysięcy dolarów, zdobyć stypendium uczelniane,
znaleźć dobrą pracę, nie wspominając o „v-gamerach”, którzy
publikując filmy na których, mówiąc kolokwialnie - „grają w
gry”, zarabiają miliony dolarów[2]. Może warto od czasu do czasu
przymknąć oko na waszą pociechę siedzącą przed ekranem laptopa,
bo kto wie? Być może to przyszły „polski Zuckerberg”.
Zaczynam to pisanie z początkiem listopada, miesiąca wspominania świętych i zmarłych. W tym klimacie mogę prosto i krótko wyjaśnić, o czym chcę pisać mając na myśli tradycję. Chcę dzielić się tą, dzięki której jestem szczęśliwa w życiu, czyli tradycją Ślązaków i tą, która jest mi równie niezbędna do życia, czyli tradycją Chrześcijan.
rys. Franciszek Kucharczak
Śląskie słowo ‘rzykać’, znaczy modlić się. Kiedy wiem, że spóźnię się na autobus, kiedy zgubię telefon, kiedy nicmisieniechce, kiedy potrzebuję dobrej pogody na konkretny dzień, albo kiedy czeka mnie trudna rozmowa… Już prawie na każdą okoliczność ustawiłam sobie znajomości w niebie. Kiedy proszę o coś, co jest nie najlepszym pomysłem, to załatwiają mi to na swój, lepszy sposób, ale nigdy nie spotkałam się z obojętnością ze strony świętych. Skąd taki nawyk, by często i bezpośrednio włączać ich w swoje sprawy? To oczywiste, tak po prostu się robiło zawsze u mnie w domu, w naszej śląskiej rodzinie. Dziadek na każdą dolegliwość zalecał napar z jakiejś mieszanki ziół, a jego teściowa odpowiadała na to imieniem świętego, który od danych przypadłości jest patronem.
Ale do których świętych zwracają się najczęściej Ślązacy?
Udało mi się z nich ułożyć taki mały zbiór, swego rodzaju litanię.
Świynty Zefel - Święty Józef
Robota, robota, robota… Domena Ślązaków, ludzi pracy, jak mawia Jacek Kurek, “od wieków pogrążonych w ogniu i ciemności”. Robotnik z Nazaretu pasuje na ich patrona jak mało kto. Przy tym pokorny i cichy, ani razu nie zabiera głosu na kartach Biblii. Dzielnie, pomimo trudnych czasów i skomplikowanej sytuacji rodzinnej, dba o utrzymanie bliskich. Nieoceniony orędownik w męskich sprawach, w poszukiwaniu męża i w kłopotach tych kobiet, które męża już znalazły. Robiąc mały test w odwiedzanych na Śląsku kościołach, trudno znaleźć taki, w którym brak figury świętego Józefa.
Świynto Hyjdla - Święta Jadwiga Śląska
Kobieta idealna. Przykładna żona i matka. Jako księżna, zaangażowana w sprawy polityczne i gospodarcze. Fundatorka i opiekunka wielu szpitali, świątyń, klasztorów. Pomaga każdemu, kto tego potrzebuje - chorym, więźniom, dzieciom. Przybywając z Niemiec na Śląsk zauważa niedolę tutejszych ludzi i robi dla nich co może, a może wiele.
Tak więc Ślązacy (i nie tylko) do dziś sporo jej zawdzięczają, między innymi imię króla Polski - Jadwigi Andegaweńskiej (też świętej), którą ochrzczono tym mianem na cześć Ślązaczki. A u każdego może ona zasłużyć się jeszcze czym innym, wystarczy z nią pogadać, poprosić, pożalić się jej na swój biedny los.
Świynty Antoniczek - Święty Antoni
To ten od rzeczy zagubionych. Dokumenty, klucze, parasol - to jego działka. Ale to nie wszystko, zajmuje się też poważniejszymi przypadkami. Przy straconym sensie życia, dziecku czy pracy, też niejednemu idzie na ratunek. Pod swoje skrzydła bierze też ubogich, narzeczonych i małżeństwa. A na chrzcie otrzymał imię Fernando. Co to ma do Ślązaków? Imię - nic.
Ale przykład profesora zajmującego się takimi, którzy już nikogo nie obchodzą - wiele.
Świynto Barbórka - Święta Barbara
Najczęściej kojarzona patronka Śląska. Trudno, żeby za swojego życia słyszała kiedykolwiek o Śląsku, bo przypadło ono na czasy rzymskie. Jak więc się to stało, że czuwa nad górnikami? Była zmuszana do wyparcia się wiary w Chrystusa, a kiedy odmawiała, wydano ją władzom. Torturowano ją, potem ścięto i została patronką od nagłej i niespodziewanej śmierci, a ta przecież jest powszednim zagrożeniem zjeżdżających pod ziemię.
Kolejna postać popularna do tego stopnia, że żaden śląski kościół nie obejdzie się bez jej podobizny.
I inksi - I inni
Trzeba by jeszcze oddać co się należy świętym: Jackowi, Anie, Nepomuckowi, Floryjanowi, Katarzinie, Jonowi Sarkandrowi; błogosławionym: Ymilowi Szramkowi, Bronce ze Czesławym, Zeflowi Czympielowi, Melchiorowi Grodzieckimu; no i tym, którzy czekają na swoje tytuły: ks.Franckowi Blachnickimu, kard. Augustowi Hlondowi, ks. Paulkowi Kontnymu, ks. Karlikowi Goldzie…
Jak póda na pyndzyjo, to napisza ło nich ksionżka.