Echa paryskiej tragedii w sportowych "barwach".
Oglądając sportowe
imprezy masowe zawsze zastanawiałem się – dlaczego terroryści
nigdy nie brali za cel stadionów? Dziesiątki tysięcy ludzi,
telewizyjny przekaz na żywo, Trudno o bardziej spektakularny cel, i
rozgłos niż ten, który mogliby dostać po ataku na wypełniony po
brzegi stadion.
W zeszły piątek w Paryżu
miała miejsce seria krwawych aktów terrorystycznych, do których
przyznało się państwo islamskie. Ponad setka osób zabitych, o
wiele więcej rannych. W momencie, w którym ulice francuskiej
stolicy opanował chaos, na Stade de France toczył się właśnie
towarzyski pojedynek pomiędzy Francją, a Niemcami. Pod koniec
pierwszej części spotkania, kamery obsługujące to spotkanie
zarejestrowały ogromny huk
Każdy oglądający to
spotkanie musiał wtedy zachodzić w głowę co mogło spowodować
ten wybuch. Nikt nie przypuszczał, że był to początek
najtragiczniejszego wydarzenia w historii Francji od czasów II wojny
światowej. Niewiele brakowało, a liczbę ofiar można byłoby
liczyć w tysiącach... Otóż na Stade de France próbował wejść
jeden z terrorystów, gdyż najzwyczajniej w świecie – kupił
bilet. Jedynie czujność ochrony przeszukującej publiczność
wydarzenia spowodowała, że mężczyzna uzbrojony w ładunki
wybuchowe nie wszedł na stadion i uciekł (swoją drogą, trochę
ciężko mi zrozumieć, jak można pozwolić uciec mężczyźnie z
bombą przyklejoną do ciała). W południe przed meczem, do hotelu w
którym zameldowana była reprezentacja Niemiec zadzwonił anonimowy
telefon, którego wykonawca twierdził, że w hotelu podłożona jest bomba, w
związku z czym cały hotel trzeba było ewakuować. Wiadomości o
tym co dzieje się na ulicach Paryża, do ludzi na stadionie nie
docierały. Ogłosił to dopiero spiker po "ostatnim gwizdku"
spotkania, a ludzie najzwyczajniej w świecie bali się opuścić
stadion, na którym czuli się względnie bezpiecznie. Warto
wspomnieć, że reprezentacja naszych zachodnich sąsiadów na
stadionie spędziła całą noc. Zaplanowany na 17 listopada miecz
Francuzów z Anglikami początkowo miał zostać odwołany, jednakże
w ostatecznym rachunku, odbył się. Ogromny ciężar gatunkowy jakim
obciążono to spotkanie objawiał się między innymi wszelkimi
wydarzeniami, które samo spotkanie poprzedziły. Wspólne
odśpiewanie "Marsylianki", przez wszystkich kibiców
zebranych na stadionie, francuskich jak i angielskich. Minuta ciszy
przed spotkaniem, Wembley oświetlone w trójkolorowych barwach, tekst francuskiego hymnu wyświetlany na telebimach i ogólna atmosfera, która przypomniała bardziej
mecz charytatywny, aniżeli oficjalne spotkanie w terminie
FIFA.
Jedynie kibice tureccy nie popisali się podczas minuty
ciszy, upamiętniającej ofiary paryskiego zamachu:
Wszystkie
wydarzenia wcześniej wymienione miały miejsce w kraju, który za
pół roku ma gościć najważniejszą europejską imprezę
piłkarską. Dziesiątki milionów kibiców, dziennikarzy, głów
państw, a nawet piłkarzy. Atmosfera piłkarskiego święta, którą
Francja miała żyć przez miesiąc, może legnąć – dosłownie -
w gruzach. Osobiście planowałem wybrać się w czerwcu do Paryża
by uczestniczyć jako kibic w tym piłkarskim wydarzeniu, lecz na tę
chwilę te plany odwołuję. Nie wyobrażam sobie jak można
beztrosko przeżywać emocje związane z futbolem, mając gdzieś z
tyłu głowy obawy, że w każdej chwili "coś może się wydarzyć". Wydaje mi
się, że odpowiednim pytaniem jakie należy sobie tutaj zadać nie
jest "czy Euro będzie celem terrorystów?", a "w
której fazie turnieju zostanie zaatakowane?". Euro dla
Francuzów nie będzie udane. I nie chodzi mi tu tylko o aspekt sportowy, a
gospodarczy. Ogromne sumy wydane na renowacje, bądź budowę
stadionów, czy infrastruktury mogą się nie zwrócić, jeżeli
Paryża w czerwcu nie zaleje fala kibiców z całej Europy.
Piątkowe
wydarzenia z Paryża prędko nie dadzą o sobie zapomnieć. 17
listopada w godzinach porannych, w związku z zagrożeniem ataku
terrorystycznego odwołano towarzyski mecz pomiędzy Belgią, a
Hiszpanią, natomiast w godzinach popołudniowych – na kilkadziesiąt
minut przed "pierwszym gwizdkiem" – okazało się, że do
skutku nie dojdzie również mecz Niemców z Holandią. A że na
trybunach stadionu w Hanowerze zaczęli już gromadzić się ludzie,
a miała pojawić się też kanclerz Merkel , podjęto groźnie
brzmiącą akcję: ewakuacja
Powodem takiej, a nie innej decyzji był podejrzany
pakunek na stadionie. Niby niepozorna walizka, ale w obliczu
ostatnich wydarzeń nikt nie mógł pozwolić sobie na
bagatelizowanie choćby tak błahych sygnałów. Według
internetowego wydania niemieckiego tabloidu "Bild", podczas
meczu reprezentacji Niemiec i Holandii na stadionie w Hanowerze miało
dojść do eksplozji kilku bomb.
Redakcja tabloidu w swoim artykule powołuje się na tajny raport Urzędu Ochrony Konstytucji, przygotowany dla szefa niemieckiego MSW Thomasa de Maiziere'a. Według zawartych w owym raporcie informacji, terroryści chcieli przewieźć ładunki wybuchowe na stadion w karetce pogotowia. Bomby miały zostać zdetonowane także na dworcu kolejowym, by doprowadzić Hanower do paraliżu. Jak się później okazało - ani na stadionie, ani w jego pobliżu nie znaleziono żadnych ładunków wybuchowych
Redakcja tabloidu w swoim artykule powołuje się na tajny raport Urzędu Ochrony Konstytucji, przygotowany dla szefa niemieckiego MSW Thomasa de Maiziere'a. Według zawartych w owym raporcie informacji, terroryści chcieli przewieźć ładunki wybuchowe na stadion w karetce pogotowia. Bomby miały zostać zdetonowane także na dworcu kolejowym, by doprowadzić Hanower do paraliżu. Jak się później okazało - ani na stadionie, ani w jego pobliżu nie znaleziono żadnych ładunków wybuchowych
O tym, że tamto zagrożenie było traktowane
niezwykle poważnie, świadczy fakt, że w ostatniej chwili odwołano
jeden z koncertów, który odbyć miał się w Hanowerze, wyciągając
lekcję z tego co wydarzyło się w mieście nad Sekwaną.
Pewne jest jedno – w najbliższych tygodniach
chyba będziemy musieli przyzwyczaić się do ciągłej, uzasadnionej
niepewności. Ciężko jest pozbyć się z głowy wydarzeń, które
miały miejsce w Paryżu, tym bardziej, że w tej chwili wspomnienia
te na prawie każdym kroku wracają. Jak to celnie ujął ktoś na
Twitterze – "niedługo nie będziemy dzielić meczów na nudne
i atrakcyjne, a po prostu te na rozegrane i odwołane". Europa
jest "pacjentem w agonii", która próbuje miotać się i
walczyć o poprawę sytuacji. Zamykane granice, kontrola napływu
imigrantów, nieustające dywagacje nad poprawą sytuacji. Układ
Schengen miał być "lekarstwem", które będzie jednoczyło
mieszkańców "starego kontynentu", a tymczasem okazuje się
mieć ogromne efekty uboczne, które niszczą Europę od środka.
Krystian Irzykowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz